niedziela, 6 kwietnia 2014

Najtrudniejszy pierwszy krok?


    Po długiej nieobecności, bez zbędnych tłumaczeń, bez kajania, "przychodzę" do Was ze szczyptą przemyśleń. Choć pomysł na ten post zrodził się w mojej głowie dawno temu, chyba jeszcze przed założeniem bloga, to dopiero dziś go tworzę. To bowiem właśnie dziś chciałabym się dowiedzieć, co dla Was [niań, opiekunów, pedagogów, nauczycieli, Rodziców] jest najtrudniejsze w pracy z Dziećmi, a jednocześnie chciałam się z Wami podzielić moimi osobistymi spostrzeżeniami [mam nadzieję, że krótko, zwięźle i na temat ;)].

1. Nowe, nieznane, niespodziewane
    Jednym z największych wyzwań w pracy z Dziećmi [rzecz jasna dla mnie] są sytuacje zupełnie nowe, niespodziewane, do tej pory mi nieznane. Nie boję się bowiem, np. osławionego buntu dwulatka, który w jakimś stopniu mogę przewidzieć i na który niejako mogę się przygotować. Nie stresują mnie: "przysłowiowe wymuszania", "często słyszane NIE", czy ogólnie pojęte "urwisowanie". Nie tracę cierpliwości, gdy Maluch się ze mną nie zgadza i stara się postawić na swoim [swoją drogą Dziecię to przecież autonomiczna jednostka! Kiedy, jak nie teraz, ma się nauczyć asertywności ;)?].
    Za to sytuacje niespodziewane, które zdarzają się nagle [i nie, nie musi to być coś o wyjątkowo dużym kalibrze] potrafią sprawić, że wskakuję na wysokie obroty, które w konsekwencji podnoszą poziom stresu i meczą. Wówczas bowiem, i to najlepiej w ciągu jednej minuty, trzeba zebrać myśli, poukładać je, przeprowadzić szybką analizę stanu rzeczy i wypracować sensowne rozwiązanie, na dodatek takie, które również będzie odpowiadać Rodzicom [ale o tym, to już w kolejnym punkcie].

2. Poprawka na Rodziców
    Większość decyzji związanych z Podopiecznymi, podejmuję biorąc uprzednio pod uwagę Rodziców, ich metody wychowawcze i poglądy. Hmm... jakby to inaczej ująć? Bardzo często swoje reakcje przepuszczam najpierw przez niewidzialną kalkę ;), tzn. zastanawiam się, czy w danej sytuacji Rodzice właśnie tak by zareagowali, czy takiego zachowania w stosunku do ich Pociechy oczekiwaliby ode mnie? Tutaj od razu nadmienię, że to nie oznacza, że działam niesamodzielnie, jedynie pod dyktando, lub że nie praktykuję własnych [skutecznych, bo i wypracowanych na bazie doświadczenia] metod. Po prostu zawsze liczę się ze zdaniem Rodziców, które w przypadku ich Dziecka jest najważniejsze. Ot po prostu.
    Muszę przyznać, że lata praktyki pozwoliły mi ten proces skrócić do minimum [może ułamków sekundy?] i działam niemal automatycznie. Choć fakt, grunt to w miarę dobrze poznać Rodziców i ich oczekiwania, a jeszcze lepiej, gdy ma się podobne poglądy i wyznaje podobne zasady :).

3. Oddziaływanie na Maluszki; przemęczenie i inne nieciekawe stany ;)
    Każdy rodzaj pracy z ludźmi, nieważne czy dorosłymi, czy tymi nieco mniejszymi, wymaga od nas zaangażowania. Wszystkie nasze emocje, niejednokrotnie w sposób niekontrolowany, przekazujemy bowiem tym, którzy z nami przebywają. Taaak, Dzieciom to już w szczególności! To właśnie Maluchy, które chyba mają wbudowany jakiś radar ;), są najlepszą grupą odbiorców naszych nastrojów.
    Właśnie stąd, doskonale zdaję sobie sprawę, że każde moje gorsze samopoczucie [a ciężkie dni i mi niekiedy się zdarzają. No, tak, jestem tylko człowiekiem!] odbija się nie tyle bezpośrednio na Podopiecznym, ile na efektywności i efektowności spędzanego czasu. Oj, bywa czasem pod górę ;).

Mogłabym jeszcze dodać:
4. Odpowiedzialność za rozwój i zapewnienie bezwzględnego bezpieczeństwa
... ale myślę, że to jest "oczywista oczywistość" i tutaj nie muszę się więcej rozpisywać.


    Żeby jednak nie było tak teoretycznie, podzielę się z Wami przykładami wyzwań [dla mnie chyba najtrudniejszymi], z jakimi przyszło mi się zmierzyć w czasie mojej krótkiej kariery zawodowej:

  • pierwszy i ostatni dzień w mojej pierwszej pracy, której zresztą w ogóle nie ujmuję w zawodowym życiorysie [miałam wówczas 19 lat]. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej Podopieczna/Podopieczny nie był obecny, a Rodzice zataili przede mną ważną informację dot. zdrowia Dziecka. Nie jestem pedagogiem specjalnym, a to, że wówczas nie miałam doświadczenia również nie pomagało. Nie było więc siły, żebym sobie w zaistniałej sytuacji poradziła. Jeszcze w ten sam dzień zrezygnowałam.
  • strach Maluszka przed kupką, który pojawił się zupełnie nagle. Mimo braku problemów z wypróżnieniem i wcześniejszą "stycznością" z "tym materiałem" [wygląd, zapach, itd.],
  • uderzenie piłką przez Podopieczną/Podopiecznego na boisku pełnym jej/jego koleżanek/kolegów,
  • Rodzice, którzy często zmieniali zdanie, np. na temat tego, co Dziecku wolno, a czego nie. Ciężko mi było nadążyć za oczekiwaniami, które niejednokrotnie były sprzeczne. Niestety, słaba komunikacja tego nie ułatwiała.

    To by było na tyle mojego uzewnętrzniania się. A co według Was/dla Was/z Waszej perspektywy [pedagoga, opiekuna, Rodzica] jest najtrudniejsze w pracy z Najmłodszymi? Czy przyszło Wam się zmierzyć z jakimiś wyjątkowo trudnymi sytuacjami? Zachęcam, abyście właśnie w tym miejscu podzielili/podzieliły się swoimi przemyśleniami.

3 komentarze:

  1. Mnie przychodzi na myśl tylko sytuacja z drzemkami. Najpierw miałam problem - jak młoda miała 5mcy - bo nagle musiała zasypiać sama, w swoim pokoju i w swoim łóżeczku oraz przyszła nowa osoba (ja), Młoda się darła, a mnie nie wolno było nic zrobić. Owszem mogłam podnieść, utulić, ale musiałam od razu odłożyć..
    Teraz jest problem z zasypianiem bez smoka. Z poprzednią Podopieczną jakoś nie mieliśmy tego problemu.Bo i też dziecko spało w różnych miejscach i często "padało" bez smoka. No i starczyła moja ręka do utulenia albo wózek. A tutaj nie mogę zrobić nic. Owszem mogę pójść i głaskać, ale wisieć nad łóżeczkiem nie mogę, a siedząc obok powoduję ze dziecko nagle ma tysiąc pomysłów na zabawę...A po 2g dobudzić jej nie można, najchętniej by spała i spała. I nie wiem jak to "ugryźć", bo do tej pory (jak już się nauczyła sama zasypiać) odkładałam i po 10min cisza. Dziecko spało samo.

    Ten ostatni Twój punkt - zmienność rodziców - też to przeszłam, wytrzymałam 3 mce i odeszłam z mojej 1 pracy.

    No i najtrudniejsze jest zwalnianie się/proszenie o wolne, jeśli ma się pracodawców pracoholikow i uważajacych ze po to się ma nianię żeby z tym dzieckiem siedziała..a przecież niania to też człowiek, a tak małe dziecko (21mcy) potrzebuje więcej mamy i taty...

    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie jako od niedawna (6 miesięcy) mamy, która nigdy nie miala styczności z niemowlętami, w rodzinie dzieci jakoś nie przybywało ostatnimi czasy, najtrudniejszy do pokonania był pierwszy szok związany z "utratą wolności". Spodziewałam się, że będzie ciężko, że dziecko będzie potrzebowało mnóstwo uwagi, ale te pierwsze tygodnie były dla mnie wielkim szokiem...wyjście do toalety było wielkim osiągnięciem, mały ciągle płakał bo miał okropne kolki. Teraz już zupełnie inaczej na to patrzę i cieszy mnie każda chwila z nim spędzona, każdy malutki uśmieszek, nowe osiągnięcia i umiejętności, ale ten pierwszy poporodowy szok był dla mnie sporym przeżyciem:)
    P.S. Blog rewelacyjny, będę wracać na pewno, Kate

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odzew, szczególnie, że opinia jest napisana z perspektywy młodego Rodzica :). Dobrze się dowiedzieć, ale tak szczerze-szczerze, jak to wygląda z obu stron :).

      Dziękuję również za słowa uznania. To bardzo miłe.
      Zapraszam więc do regularnego odwiedzania bloga :).

      Usuń