wtorek, 26 lipca 2016

Oczy, uszy, usta, nos i jeszcze coś,
czyli tworzymy postacie/układamy twarze

    Dziś chciałam Wam pokazać układankę domowej roboty, którą przygotowałam już jakiś czas temu.

    Pomysł, aby pobawić się z Dzieciakami [nie tylko z Podopiecznymi, ale i tymi z rodziny] w układanie buziek/twarzy wpadł mi do głowy już jakiś czas temu. Początkowo myślałam, że zrealizuje go przy pomocy wujka google i drukarki. Niestety, jak się jednak okazało, w Internecie nie znalazłam interesujących mnie grafik/rysunków, a narysować samemu? Eeee, to chyba żadna tajemnica, że nie posiadam wybitnych zdolności plastycznych. No, nic. Pozostało szukać dalej. Szukałam, szukałam i... Opłaciło się! Ku mojej uciesze, w moje ręce wpadły rewelacyjne książki z naklejkami z serii Melissa&Doug [cena: około 24zł/sztuka]. Idealne do zrealizowania mojego zacnego celu ;).

    Według opisu ze strony producenta naklejki w książce miały być wielokrotnego użytku. Pomyślałam: super! Tu na wstępie wyprowadzę Was jednak z błędu i napiszę, że nie są. Bynajmniej.
    Gdybym w planach miała przygotowanie zabawy wyłącznie dla jednego Malucha, pewnie nie stanowiło by to dla mnie problemu. Jednak jako że jestem nianią/pedagogiem, a szykując niektóre materiały zależy mi na tym, aby posłużyły więcej niż raz, musiałam [i chciałam!] coś z tym zrobić.
    No i zrobiłam! Zalaminowane plansze wielokrotnego użytku, do których można przyczepiać i z których można odczepiać również zalaminowane elementy.
    Moim zadaniem było skserowanie bądź zeskanowanie i wydrukowanie interesujących mnie ilustracji, odpowiednie ich wycięcie, zalaminowanie i ponowne wycięcie [taaak, tym razem sporo się nawycinałam ;)]. Na końcu podoklejałam fragmenty rzepu w odpowiednich miejscach. Gotowe! Spokojnie mogłam przystępować do testów ze znajomymi mi dwulatkami :)).



    Jak widać na powyższych zdjęciach moja dwuletnia siostrzenica całkiem dobrze się bawiła, a podczas zabawy nie napotkała żadnych trudności. Wręcz intuicyjnie od samego początku wiedziała, co należy zrobić z przyszykowanymi materiałami.
    Plansze przetestowałam także z o kilka miesięcy starszą Podopieczną. Tutaj sprawa miała się podobnie. Jedyne to co zauważyłam, w obu przypadkach najtrudniejszymi elementami do układania okazały się brwi, co jakoś wcale niespecjalnie mnie dziwi. Elementy są wąskie, a poza tym podczas naturalnej nauki części ciała/twarzy zazwyczaj nie kładzie się aż takiego nacisku na "pokazywanie brwi" ;).



    Tak wyglądały nasze przykładowe buźki przygotowane z Polcią:



    Na samym końcu Podopieczna obdarzona dużym poczuciem humoru postanowiła mnie trochę rozśmieszyć i całkowicie umyślnie przygotowywała takie oto cuda. Aż żałuję, że nie zdążyłam sfotografować pani, której uszy były ozdobione kolczykami w postaci męskich nosów! Co to był za widok! No, mówię Wam ;)!

    Podsumowując, bardzo polecam podobne zabawy. Bazując na moim doświadczeniu mogę Was zapewnić, że obu dziewczynkom tworzenie postaci za każdym razem [a było ich więcej niż raz] sprawiało dużo frajdy. Ja jako dorosła oprócz tego, że również miło spędziłam czas ;), mogłam także poprzyglądać się, jak idzie praca rozwijających się dwulatek i na co zaczynają one zwracać uwagę [np. Podopiecznej zaczęło już zależeć, aby kolczyki/oczy były jednakowe/do pary].
    Jeśli chodzi o same książki z serii Melissa&Doug, na których bazowałam, czuję się w obowiązku, aby Was jeszcze poinformować, że o ile tę z kobiecymi twarzami można wykorzystać w całości, tak z tej drugiej [z mężczyznami] mocno wybierałam odpowiednie elementy. Spowodowane było to tym, że druga z książek przedstawia bardziej śmieszne buźki [np. superbohatera, budowniczego, sportowca, kosmitę, potwora itp.], a niektóre elementy w niej zawarte wydały mi się wręcz obrzydliwe. Przed zakupem najlepiej jeszcze same je sprawdźcie w internecie bądź na żywo.

sobota, 16 lipca 2016

La..., la..., la... Lato i nasze domowe laboratorium.
Hmm... Smaku czy koloru ;)?

    Lato zobowiązuje, a jak ;)! Mawiają, że to czas, kiedy można sobie bardziej pofolgować. Folgowałyśmy i my.
    Tym razem korzystając z jednego z luźniejszych przedpołudni postanowiłyśmy w domu urządzić laboratorium. Choć nie było ono zbyt wielkie, to z pewnością z prawdziwego zdarzenia ;).
    Już jakiś czas temu - KLIK - pokazywałam na blogu, że zabawa kolorową wodą może przysporzyć wiele frajdy. Po raz kolejny postanowiłam wykorzystać w pracy ten pomysł, tyle że w obliczu wielkiego bałaganu kontra białe otoczenie musiałam go lekko zmodyfikować.
    Do Podopiecznej przyniosłam więc gotowe kolorowe mieszanki [woda + farbki do malowania paluszkami] zamknięte w małych strzykawkach. Teraz mogłyśmy już dowolnie szaleć.

    Po wykonaniu kilku niemal czarodziejskich doświadczeń, w wyniku których woda magicznie zmieniała kolor, mogłyśmy przystąpić do zrobienia letniej pracy plastycznej - smakowitych lodów. Inspiracja przyszła sama pojawiając się namiętnie na mojej FB tablicy [korzystając z okazji zapraszam i do siebie -> KLIK]. Tak więc z góry dziękuję użytkowniczkom, które je zamieściły.

    Polcia w dalszym ciągu korzystając ze strzykawek, pipetek i kolorowej wody zmieszanej w dwukomorowym pojemniczku przystąpiła do farbowania wacików/płatków kosmetycznych.

   Kiedy bawełniane krążki wyschły [a trwało to, ostrzegam, baaaaaardzo długo] mogłyśmy je przykleić na wcześniej przeze mnie przygotowane tekturowe rożki. Skończone.

    Spędzanie przedpołudnia w opisany wyżej sposób bardzo przypadło Polci do gustu. Na tyle, że mimo początkowych trudności w obsłudze strzykawek, nie zniechęciła się. Zmotywowana ciekawą zabawą i jej równie ciekawym efektem szybko załapała, w jaki sposób działa mechanizm przyboru. Cieszę się, że w tak prosty i przyjemny sposób mogłyśmy przemycić kilka prostych ćwiczeń rozwijających małą motorykę. Co więcej teraz strzykawki wykorzystujemy nawet do malowanek wodnych.
    Podsumowując, od nas zasłużone 5 gwiazdek.