sobota, 23 kwietnia 2016

Znalezione nie kradzione...
No, właśnie... Czy aby na pewno?

    Chyba każdemu z nas chociaż raz w życiu zdarzyło się coś zgubić. Kilka tygodni temu sama, będąc zmęczoną po całym dniu i na dodatek obładowaną siatami po sporych zakupach, zostawiłam na przystanku autobusowym torebkę/teczkę z mnóstwem pracowych materiałów [nie pytajcie. Nie wiem, jak ja to zrobiłam. Tym bardziej, że mi się "takie rzeczy po prostu nie zdarzają"!... Jak to mawiają zawsze musi być ten pierwszy raz]. Akurat ja w tym wypadku miałam więcej szczęścia niż rozumu. Trafiłam na uczciwego znalazcę i po tygodniu poszukiwań [obustronnych!] odzyskałam swoją własność. Historia długa i ciekawa, nie o tym jednak dzisiaj. Dziś jedynie o pewnym jej aspekcie.
    W czasie poszukiwań nie raz, nie dwa natknęłam się w internecie na obraźliwe, pełne pogardy komentarze typu:

"Jak taka głupia, to ma za swoje."

"Ja bym w życiu nie oddał znalezionego. Mnie nikt nigdy nic nie oddał,
to czemu ja miałbym niby tak robić?!"

"Skontaktowałem się. Dawała marne znaleźne, więc olałem sprawę. Szkoda czasu za takie grosze."

"Gdybym ja znalazł/a czyjąś rzecz, to jeszcze specjalnie bym ją wyrzucił/a.
A co?! Na błędach trzeba się uczyć!"

    Tak, tak... Choć większość z Was ma pewnie podobne przemyślenia do moich, muszę Was zmartwić, te komentarze są autentyczne. Nigdy nie pojmę, co się musiało wydarzyć w życiu takich jednostek, aby stały się tak bezduszne. Złe wzorce? Ano, możliwe.

    Eureki nie odkryję pisząc, iż to Maluchom, które niejednokrotnie wychodzą na zewnątrz z całym tobołkiem zabawek, najczęściej zdarza się coś "posiać". Posiać i już nie odnaleźć, przeżywając przy tym szereg emocji związanych ze stratą.
    Tak, można by się pokusić o typowe stwierdzenia: "Nie brać" i "Pilnować". Na swoim przykładzie jednak doskonale wiem, że mimo naszych starań, przypadki po prostu chodzą po ludziach.

    Kolejna charakterystyczna kwestia, z którą spotykam się na co dzień: "Musi się nauczyć radzić sobie z trudnymi sytuacjami". Zgadzam się, ale gdyby tak przy odrobinie chęci można ich uniknąć? A i na dodatek pokazać chłonnym Maluchom, że świat wcale nie jest taki zły i w dużej mierze to jak wygląda, zależy od nas samych?

    O komentarzach, które wg niektórych mają złagodzić "ból" typu: "Ale nic się nie stało. To tylko głupia zabawka" może już nie będę się bardziej rozpisywać. Szkoda czasu, jeśli ktoś tak podchodzi do uczuć swojego Dziecka.

    W swojej całej karierze zawodowej kilka razy byłam świadkiem zarówno zgubienia, jak i odnalezienia przez Dziecko cudzej własności. Czasami zdarzało mi się też zarejestrować konkretny moment przywłaszczenia, na które przyzwalali Rodzice :/. O ile, niestety, w pierwszym przypadku, nigdy nie udało się nam odzyskać zguby, o tyle w przypadku drugim, kiedy to my coś znajdowałyśmy, zawsze starałam się postępować z Maluchami świadomie.
    Pokrótce przytoczę Wam moje dwie opowieści. Pierwsza z nich zdarzyła się wczoraj. Będąc z Podopieczną na zajęciach dodatkowych, w toalecie znalazłyśmy plastikowego króliczka. Podopieczna, oczywiście, żywo się nim zainteresowała. Może niektórzy [jak te osobniki z internetu] nazwą mnie głupią, ale wytłumaczyłam Małej, że to nie nasza rzecz, że ktoś ją musiał tutaj zostawić/komuś przypadkowo wypadła i razem oddałyśmy zwierzątko Pani w recepcji. Po skończonych zajęciach okazało się, że ową zabawkę zgubiła koleżanka z grupy Podopiecznej. Było już wiadome, czemu przez całe 40 minut zabawy była jakaś nieswoja. Możecie sobie jedynie wyobrazić uśmiech ponad dwuletniej pannicy, którą poinformowałyśmy, że znalazłyśmy Jej własność i czeka na nią na portierni.

    Inna sytuacja wydarzyła się kilka miesięcy temu. Wraz z poprzednią Podopieczną idąc prostą ścieżką prowadzącą na plac zabaw, znalazłyśmy małe autko-resoraka. Niby "tylko zwykły resorak", ale nauczona doświadczeniem [tym razem zdobytym przy byłych Podopiecznych płci męskiej], wiem, ile takie autko może dla chłopca znaczyć. Na początku zgłupiałam. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Byłam pewna, że zabawki nie weźmiemy. Nie chciałam jej też przenosić w inne miejsce, bo zdawałam sobie sprawę, że ktoś, kto być może będzie jej szukać, wróci tą samą trasą. Bałam się jednak, że zanim to się stanie, ktoś inny się o nią pokusi. Nagle ding, ding, ding! Olśniło mnie! Jako że miałyśmy ze sobą kredę, zostawiłyśmy na chodniku swoistego rodzaju ogłoszenie. Po pierwsze tak, żeby zabawka była lepiej widoczna, po drugie, aby jakkolwiek wzbudzić sumienie tych, którzy jednak mieliby ochotę ja zgarnąć. Tym oto sposobem powstała nam taka wiadomość:

.

    Niespełna 3-letnia podopieczna, która brała aktywnie udział w całej akcji, co chwilę chciała wracać w oznaczone miejsce i sprawdzać, czy poszkodowany znalazł już swoją własność. Kiedy okazywało się, że autko jeszcze leży na chodniku, Mała autentycznie smutniała. Po dwóch dniach autko zniknęło [tak, tyle leżało nieruszane!]. Mimo że do tej pory nie wiemy, czy trafiło ono w ręce odpowiedniej osoby, możemy być [i jesteśmy!] z siebie dumne, że zrobiłyśmy wszystko, co w naszej mocy, aby tak się stało. Ja dodatkowo jestem niezwykle szczęśliwa, że choć w taki sposób mogłam dać małemu człowiekowi dobry przykład i choć odrobinę nauczyć Go empatii.

    A Wy co sądzicie na ten temat? Czy Wam wraz z Waszymi Maluchami kiedykolwiek zdarzyło się coś zgubić, znaleźć? Co zrobiliście? Jak zareagowaliście? Jestem niesamowicie ciekawa. Czekam na Wasze komentarze i życzę jak najmniej strat ;).